Polka za granicą: Taisja Laudy z Australii
Dobór ludzi, którzy całym sercem czują i kochają misję firmy jest kluczowy. Firmę na początku rozwoju nie stać na błędy, są zbyt kosztowane i ciężko się za nie płaci - mówi Taisja Laudy - przedsiębiorca, wizjoner, prezes TaisjaLaudy&Co, certyfikowany trener mocnych stron Instytutu GALLUPA - w wywiadzie z Emilią Bartosiewicz - redaktor naczelną www.ladybusiness.pl
Emilia Bartosiewicz: Wiele osób marzy o tym, by prowadzić biznes za granicą, a zwłaszcza w kraju, gdzie wszystko wydaje się prostsze. Jak to się stało, że postanowiła Pani osiedlić się w Australii i tam też prowadzić biznes?
Taisja Laudy: Osiedlić to mocne słowo. Na razie jesteśmy tutaj, przed Australią 3 lata byłam z mężem w Nowej Zelandii i też było wspaniale. Liczyłam ostatnio, to jest 9 kraj, w którym mam szczęście mieszkać dłużej bądź krócej. Kto wie, gdzie jeszcze nas życie zabierze i gdzie będziemy. Nie wierzę w przywiązania, bardziej wierzę w prowadzenie i zaufanie, z którego w moim przypadku wszystko wynika: decyzje, marzenia, cele i osiąganie. Nie wiem też czy wiele osób marzy o biznesie za granicą. Ja nie marzyłam. I miejsca na świecie też nie szukałam, szłam po prostu za głosem serca, za marzeniem swojego męża, swoim. Wierzę, że żyję się raz i trzeba spełniać to, czego pragnie dusza, ale też wiem, że te pragnienia się zmieniają. Czasami rozumiemy, że to, o czym marzyliśmy wcale nie jest najlepsza możliwością lub opcją dla nas na tu i teraz. Więc czy znalazłam swoje miejsce? Czas pokaże (uśmiech)
EB: Skąd pomysł aby działać na własny rachunek?
TL: Dziękuję za to pytanie. To nie był pomysł, to moja natura. Albo się to coś w sobie ma, albo nie, zresztą GALLUP wykrył 10 talentów najbardziej skutecznych przedsiębiorców świata, z których okazało się, że 8 mam mocno rozwinięte. Jestem po prostu urodzonym przedsiębiorcą. Gdziekolwiek w swoim życiu bym nie pracowała – czy dla kogoś, czy jako część wielkiej firmy – zawsze w moim umyśle wiedziałam, że i tak pracuję na siebie, dla siebie. Nie rozumiałam nigdy jak można inaczej, przecież wszystko, co robimy, ma wpływ przede wszystkim na nas samych, więc zawsze to mój biznes przede wszystkim. Teraz jest po prostu łatwiej, mogę być w 100% sobą, mówić co chcę, wierzyć w co chcę i się zachowywać jak wierzę, że trzeba. Jeżeli kogoś to fascynuje i mu pasuje, staje się albo klientem, albo wielbicielem naszych działań, albo nawet czasami częścią zespołu,; jeżeli nie, widocznie ma inne spełnienie. Własna firma to dla mnie wolność, ale też i wyzwanie. Jak zawsze moneta ma dwie strony, ale ja się skupiam i czuję bardziej tę drugą stronę – mocy i wolności. A co do pomysłów, zawsze miałam ich wiele, u nas to rodzinne, w domu wszyscy prezesi i dyrektorzy, więc jest na prawdę wesoło i tak było od zawsze.
EB: Co było najtrudniejsze na początku działalności?
TL: Hmm, najtrudniejsze było uwierzyć do końca, że ktoś mnie pokocha taką jaka jestem. Co mam na myśli? Pracując u kogoś, np. w korporacji jesteśmy rozmyci, ukrywamy siebie za wszystkim, nie zawsze musimy być do końca sobą. Własna firma, zwłaszcza zajmująca się takimi zagadnieniami jak nasza: spełnienia, talentów, wartości i tak dalej, według mnie powinna być odzwierciedleniem, tak zwanym „przedłużeniem” właściciela. Tu trzeba brać pod uwagę bardzo różne aspekty i posiadać wysoką samoświadomość, którą miałam, ale nie miałam pewności, czy ktoś będzie chciał mnie taką jaką jestem. Pragnęłam pracować z ludźmi pasji, takimi jak ja. Nie tylko dla pieniędzy tylko dla zabawy, żeby iść do pracy i się radować, że jest poniedziałek. Chciałam stworzyć dla nich coś nadzwyczajnego: „totaly different experience” Mam nadzieję, że mi się udaje, pracuję nad tym nieustanie. To moja ulubiona część biznesu – uszczęśliwianie zespołu TL&Co. Na początku nie miałam gwarancji czy ktoś to zrozumie, czy ktoś zapragnie tego samego co ja, jeżeli pozwolę sobie w 100% pokazać kim jestem, w co wierzę, o czym marzę, jaki widzę ten świat. To było najtrudniejsze, strach przed odrzuceniem. Pamiętam, jak biznes już się rozwijał, a ja jeszcze wysyłałam (nie wiadomo po co) CV do wielkich korporacji. Prawda jest taka, że odrzucają nas tylko tam, gdzie nie przynależymy.
EB: W czym tkwi sukces prowadzenia i rozwijania własnej firmy? Tym bardziej na dwóch kontynentach i w dwóch strefach czasowych? Co jest najważniejsze?
TL: Kocham to pytanie!!! Ludzie!!!!! Ale, żeby oni się pojawili, te niesamowite osoby, razem z którymi się wzniesie na wyżyny to, co kiedyś było tylko marzeniem. właściciel musi znaleźć własna odpowiedź na pytanie: kim jestem i po co jestem? Potem trzeba te prawdę o sobie wprowadzić w czyn, wtedy jest szansa, że zauważą to odpowiedni ludzie, którzy dołączą do Twojego zespołu i razem zaczniecie zmieniać rzeczywistość.
Bardzo ważna jest intencja firmy, innymi słowy misja. Naszą, na przykład, jest „Przyprowadzać Miliony do Spełnienia”- służyć, a nie zarabiać. Zarobek, to tylko bonus i on nadejdzie, ale intencją główną, i jedyną, powinno być służenie innemu człowiekowi wszystkim najlepszym, co mam na dziś w sobie. Ludzie to czują i się zakochują, bo dziś jest mało dbania o nas, takiego prawdziwego, bez podtekstu. Nie mamy w naszej firmie konkretnych targetów sprzedażowych, nie mamy raportowania, szef żyje sobie 17000 km od wszystkich i wszystkiego, a jednak każdego dnia z rana kiedy wstaję czasami otrzymuję maile od wspaniałych ludzi, z którymi pracuję napisane o 23, 22:30. Oni mają elastyczny grafik pracy, każdy odpowiada sam za siebie, za swoje zadania i działania. Pilnujemy tylko tych, którzy o to proszą, większość czasu wszyscy pracują własnych mocnych stronach.