TEN moment, w którym powiedziałam sobie „dość”
Zmiana życia o 180° chwilę przed 40, czyli ile sił drzemie w kobiecie pragnącej lepszego jutra oraz o tym jak polubić samą siebie.
Dokładnie pamiętam moment, kiedy zmęczona życiem powiedziałam sobie „dość” i dokładnie pamiętam moment, kiedy moje życie zaczęło bardzo powoli obracać się do góry nogami. Od zawsze poszukiwałam rozwiązań na życie bez stresu i bólu, szkoliłam się, chodziłam na kursy, ale wciąż czegoś brakowało. Moja praca na scenie stawiała wysokie wymagania, a moja wysoka wrażliwość niestety w tym nie pomagała.
Trochę przed czterdziestką, kiedy umordowana kolejnym toksycznym chłopem w swoim życiu, siedziałam na kanapie w dość nieprzyjemnej depresji – wtedy naprawdę moje życie zaczęło się zmieniać. Depresja owa, nie była tym razem, gorszym dniem, czy też dołkiem. Nie była absolutnie PMS-em. Nie jadłam od trzech dni, nie pamiętam czy się myłam, chyba bardzo pobieżnie, spałam w dzień, nie spałam w nocy, telewizor mógł być włączony, a i tak nie wiele widziałam.
Moja wieloletnia przyjaciółka postanowiła mnie otrzeźwić dzwoniąc, co jakiś czas i głosząc mi kazania, że jestem w depresji. Oczywiście człowiek w depresji absolutnie nie wie, że w niej jest. Ja też zaprzeczałam. W końcu moja przyjaciółka zagrała ostrą kartą stawiając mi wybór. Albo Ona znika z mojego życia (30 lat razem, to byłoby bardzo trudne) albo idę do psychiatry.
Poprosiłam ją więc o namiar na lekarza.
Zadzwoniłam, zapisałam się i za tydzień siedziałam w korytarzu, czekając na wizytę. Tak, u psychiatry. To żaden wstyd.
Pan był uroczy, uśmiechnięty, zachęcający do „spowiedzi”.
Popłynęły słowa jak wybuch ze wstrząśniętej wody sodowej.
Pan pocierał czoło, jego oczy robiły się raz smutne, raz pełne nadziei.
Skończyłam. Pan doktor, zaproponował mi podwójne rozwiązanie, chwilowa chemia, czyli tabletki na poprawienie jakości dopaminy i serotoniny oraz terapię. Psychoterapię.
„Na terapii, nauczy się Pani jak odróżniać różne ludzkie typki i nie pozwoli sobie Pani na to, żeby ją wykorzystywali. Będzie Pani umiała tez lepiej zadbać o pracę, o pieniądze, bo w tej materii też ciągle jest Pani „robiona w bambusa” jak to Pani określiła….Pani Marto, jeszcze ma Pani tyle życia, do przeżycia w spokoju i szczęściu, moja rada – terapia! Nawet migreny mogą się zmniejszyć dzięki temu”
- Żartuje Pan? Migreny? Po terapii?
- Oczywiście, migreny są w dużej mierze skutkiem nagromadzonym lęków, zwątpienia, złości….
- No, skoro migreny mogą się zmniejszyć po terapii, to chyba warto…zastanowię się. Dziękuję Panu.
Uścisnął mi rękę z widocznym współczuciem w oczach.
Wspominam go bardzo mile, może gdyby nie on wszystko zostałoby na miejscu. Dlatego tak ważne jest, do jakiego lekarza się trafi, tak samo jest z terapeutą. Doby terapeuta odmienia Twoje życie, zły lub inaczej mówiąc – nie odpowiedni – może sprawić, że odechciewa się terapii na zawsze.
Lekarstwa po dwóch tygodniach zaczęły działać, wróciła mi chęć do życia, a tym samym ochota na poszukanie możliwości ratowania siebie. W końcu zaczęłam szukać również terapii, wiedziałam, że u mnie asertywność nie jest mocną stroną, tak jak i walczenie o swoje, w branży artystycznej.
Poszłam.
Dawno nie czułam tak wspaniałego kontaktu z drugą osobą, empatia, a za razem twarda prawda w oczy. Pani Z nie owijała w bawełnę, wywaliła mi na światło dzienne moje odwiecznie zakopywane głębiej i głębiej problemy.
Czułam, że chcę nad sobą pracować, że drzemie we mnie nieodkryta jaźń, osoba, którą nigdy nie byłam, ale mogłam się stać.
Odważna, w zgodzie ze sobą, patrząca bez lęku w przyszłość, pogodzona z przeszłością, wolna.
WOLNA, spokojna, uśmiechnięta….
TAK! TAK! Taką chciałam się zobaczyć. Pani Z powiedziała, że to jest bardzo możliwe. I tak też się stało.
To nie znaczy, że z życia zniknęły problemy, kłopoty, górki, dołki, kłody pod nogi…o nie, nic bardziej mylnego. Po prostu nauczyłam się, radzić sobie w każdej sytuacji, nie tak bardzo emocjonalnie jak do tej pory, bardziej racjonalnie, ważąc, co mogę w danej chwili zrobić, co mogę zmienić. Zaczęłam bardzo głęboko zaglądać wewnątrz siebie, swoich lęków, patrzeć, skąd płynęły i powoli je eliminować. A co za tym szło? Co raz lepiej radziłam sobie z tremą i stresem, a także czułam jak wzmacnia mi się mój głos.
Kiedyś nie lubiłam wyjeżdżać samotnie, a tym razem spakowałam plecaczek (był strasznie ciężki) i wybrałam się w samotną podróż. W Chorwacji, jak nigdy dotąd, cieszyłam się samotnością. Cieszyłam się samotnością na plaży, samotnością w tłumie, czułam siebie, jak dawno nigdy siebie tak nie czułam. Może tylko wtedy, kiedy byłam dzieckiem.
Radość z liczenia fal, dotykanie skał, piasku, patrzenie bezmyślnie na horyzont. Cudowne zachody słońca samotne.
ACH! SAMOTNOŚĆ może być taka cudowna, kiedy czujesz siebie masz zgodę na bycie ze sobą. Zostałam swoim najlepszym kumplem. Lubiłam siebie….
No dobra, zaczynałam siebie lubić, akceptować swoje słabości, cieszyć się tym, co we mnie piękne i dobre.
Kolejne sukcesy w trakcie terapii, to zweryfikowanie przyjaciół, czyli obejrzenie sobie dokładnie, kto przy mnie jest i dlaczego. Wszystkie osoby, które mi w jakiś sposób uwierały, zaczęły być coraz dalej. Przestałam spotykać się z ludźmi, u których czułam fałsz, obłudę, chęć zysku. Zaczęłam stawiać granice, zaczęłam negocjować stawki, pokazywać, że mam na tyle doświadczenia, że powinnam dostać większe wynagrodzenie. Kiedy mi odmawiano, rezygnowałam. Nie bałam się, wiedziałam, że w zamian przyjdzie coś innego. I przychodziło. Naprawdę.
Otwierałam się na więcej, nauczyłam się brać, a nie tylko dawać.
Nie, nie było łatwo, nadal nie jest.
Gdzieś czasem jeszcze coś uwiera, że „Jak to? Ja? Tyle otrzymuję? Ja?” – prędko odrzucam takie myśli.
Piszę to po 12 latach od ukończenia terapii. Dlatego też, zajmuję się całościowym podejściem do pracy z naszym głosem, bo głos prawdziwy, to taki, który wypowiedział na głos, również to, co bolało.
Wiem, że myśli, które wysyłamy kreują naszą rzeczywistość. Kiedy byłam nieszczęśliwa, ciężko mi było wiązać koniec z końcem.
Kiedy zaczęłam więcej się uśmiechać, nagle zaczęły otwierać się przeróżne drzwi.
Tak naprawdę, otworzyłam sobie drzwi do raju. Raj jest tutaj, na ziemi.
Piekło też tu jest. I tworzymy je sobie sami.
Autor: Marta Kuszakiewicz – Trener głosu i oddechu. Od 20 lat zajmuje się emisją głosu, oraz zarządzaniem stresem i oddechem. Uczy i szkoli w jaki sposób komunikować się za pomocą swojego głosu, tak aby robić na ludziach dobre wrażenie. Więcej >>>TUTAJ<<<
Inny artykuł autorki: