Olga w podróży: Polka odwrotnością Angielki
W Polsce starzeć się jest nie na miejscu, jest wykroczeniem poza niepisaną umowę społeczną kobiet z klasy średniej, niemalże grzechem, tu zaś godną częścią życia kobiety. Kurze łapki są większą ozdobą niż nowa sukienka, którą zanim kupią, zastanowią się cztery razy - pisze Olga Passia w najnowszym felietonie "Olga w podróży".
Siedzę w samolocie, obok mnie Angielka. Poważna pani nie ma makijażu, ani modnego ubrania, jest za to obłożona notatkami, w których przewraca chaotycznie dłońmi wyglądającymi na dłonie pięćdziesięciolatki. Wkłada i zdejmuje okulary, wzdycha, chrząka, jednym słowem, coś ją męczy. W końcu pytam, uśmiechając się jak najbardziej troskliwie potrafię, „czy boi się pani latać?” Nie odpowiada, więc uznaję, że być może nie zrozumiała, pewnie mój angielski nie przypadł jej do gustu. Patrzy na mnie sekundę, może dwie, wreszcie na dobre zdejmuje okulary i nic nie mówiąc wkłada je w stare ozdobne etui. Zbiera powoli papiery, chowa wszystkie, nierówno złożone, do skórzanej torby, która nosi znamiona modnej, w czasach, gdy obie chodziłyśmy do szkoły podstawowej. Za to wciąż jest solidna i stylowa – jak moja towarzyszka podróży. Wzdycha ponownie, nachyla się do mnie i mówi pięknym angielskim: „Miała pani rację, samolot to nie miejsce na pracę. Czy mogę spytać panią o Polki?” Teraz ja patrzę na nią wielkimi oczami. Jasne, proszę, pytać, zamieniam się w słuch, trochę bardziej z zaskoczenia, poprzez jej niespodziewane pytanie, niż prawdziwej chęci pogawędki. Odpowiadam uprzejmie na mnożące się pytania, odpowiedzi jej się podobają, więc i mnie konwersacja powoli sprawia przyjemność. Wreszcie moja towarzyszka podróży pyta czy kobiety, o których mówię, te „aktywne, zadbane, samodzielne istoty, dobrze ubrane i zawsze młodsze duchem od swoich metryk. Te co panują nad swoją karierą, domem, dziećmi” są na tyle realne, że można spotykać je na ulicy? Można z nimi porozmawiać? Tego nie wiem, ale chciałabym dowiedzieć się od Was czy bywacie gdzieś kobiety kochane, i gdzie można naprawdę Was spotkać, gdzie angielska dziennikarka freelanserka mogłaby sprawdzić, przekonać się, że na prawdę istniejecie, że jesteście z polskiej krwi i kości. Ona was szukała, błądziła po ulicach Warszawy, Poznania i Krakowa, a wszystko po to, by napisać artykuł. Jej obserwacje są jednak bardzo sprzeczne z moimi i nic już nie wie i nic nie rozumie. Rozumiem jej trud, bo i ja, mieszkając w Londynie, szukałam przez ostatni rok spójnej odpowiedzi na podobne, choć biegnące w odwrotnym kierunku pytanie – „Jakie są Angielki?” Odwrotne? Chyba tak, zamykając opis w jednym słowie. W Polsce tyle mówi się o Anglii, większość zna się ją dobrze z turystycznej wizyty, opowieści, zdjęć lub choćby z telewizji. Ale czy naprawdę można naszkicować portret Angielki w kilku zdaniach, bez anegdot, wizyt u lekarza, w urzędzie, podróży metrem i pociągiem po Anglii.
Nie chcą ani nie muszą niczego udowadniać.
Wyciągam mój notes i proszę moją towarzyszkę podróży, by teraz ona posłuchała moich notatek i zapisków. Zaczynam od podkreślenia, że moje obserwacje dotyczą tylko Londynu, miasta gdzie mieszkam i gdzie szukałam rodowitych Angielek, mieszkających w nim od przynajmniej kilkunastu lat. Spotkać jedną z nich w tym mieście nie jest łatwo. Będąc turystą prawie jest to niemożliwe, gdyż w butikach czy restauracjach w najpopularniejszych dzielnicach centrum Londynu będziecie obsługiwani przez Polkę, Ukrainkę, Słowaczkę, Włoszkę czy Francuzkę. Angielki trzeba poszukać gdzie indziej, są ukryte za drzwiami korporacji, urzędów, szkół lub w domach, gdzie czekają na dzieci odgrzewając im gotowe dania z Waitrose czy Mark & Spencer. W odróżnieniu od Polek Angielki często nie odczuwają presji pracy, już się napracowały, w większości odrobiły tę pracę w latach 70, 80 i 90. Pokolenie urodzonych w latach 50 wyrobiło swoją narodową normę aktywności zawodowej, spaliły energię w kominach korporacji przyczyniając się do wzrostu dochodu narodowego. Zmęczone i w poczuciu wypalenia przekazały swoim córkom, że ważniejsze niż praca jest rodzina i zadbanie o siebie. Zatem dzisiejsze czterdziestolatki, po odpracowaniu dziesięciu czy piętnastu lat poznały swoje możliwości. Już nic nikomu udowadniać nie chcą ani nie muszą. Podobnie jak my Polki mają doskonałą edukację, ale w odróżnieniu od nas posiadają bardzo wysokie poczucie własnej wartości.
Angielki szukają ścieżki rozwoju, możliwości zdobycia nowej wiedzy, która przybliży je do prawdy o nich samych.
Brak im potrzeby pokazywania na co je stać, dlatego te, które nie muszą, chętnie pozostają zawodowo w cieniu swoich mężów i parterów i to bez uczucia pozostania w tyle. Przejmują inne role, opiekunki i strażniczki domowego ogniska, co uważają za trudną i pełną wyzwań pracę. W tej sprawie mają tygrysie pazury gotowe do wysunięcia, jednak wiedzą, że kobieta bez zajęcia staje się markotna i depresyjna, dlatego nie mowy o nic nierobieniu. Angielki oddają się ulubionym aktywnościom bez reszty jeśli tylko mogą. W lokalnych domach kultury i innych ośrodkach uczestniczą w zajęciach z tańca, niemalże z każdego zakątka świata, z ceramiki, malarstwa, historii sztuki i innych spotkaniach. Dojrzałe panie po czterdziestce, aż do siedemdziesiątki są bardzo ambitne, poszerzają i zdobywają wiedzę, która je interesuje, ale niemałą wagę przywiązują też do dbania o ciało – najlepiej ciało nieoderwane od duszy. Ponieważ sama jestem nauczycielką jogi obserwowałam pękające w szwach studia, pokoje i sale pełne kobiet, które przez wysiłek i medytację szukają ścieżki rozwoju, możliwości zdobycia nowej wiedzy, która przybliży je do prawdy o nich samych. Coś co pozwoli odnaleźć równowagę, spokój i mentalną niezależność. I nie ogranicza je myśl o braku kondycji, złej sylwetce, czy niemodnym ubraniu sportowym, nie szukają wymówek. W każdym wieku są gotowe rozpocząć przygodę, kupują matę i biegną próbować sił, zachęcone obietnicą wzrostu wewnętrznej siły.