Pochodzisz z miasta Równe w Ukrainie, w Polsce jesteś dziennikarką radiową a ostatnio także telewizyjną. Prowadziłaś, wspólnie z Marcinem Prokopem, charytatywny, transmitowany na żywo, koncert na rzecz Ukrainy. Doskonale mówisz po polsku. Kiedy po raz pierwszy przyjechałaś do naszego kraju?

We wrześniu w 2014 roku, na studia dziennikarskie. Postanowiłam, że nauczę się polskiego i zrobiłam wszystko, żeby pozbyć się wschodniego akcentu. W tamtym czasie miałam kompleks związany z akcentem i bardzo długo nie mogłam tego kompleksu zwalczyć. Jeżeli wiedziałam, że nie uda mi się powiedzieć czegoś po polsku bez akcentu, po prostu się nie odzywałam. Teraz za tym akcentem tęsknię.

Znałaś język polski, zanim zaczęłaś studiować w Polsce?

Zupełnie nie. Znałam zaledwie kilka podstawowych zwrotów grzecznościowych typu „dziękuję”, „proszę”, „dzień dobry”. Trochę też rozumiałam. Pomagał mi Google Translator, z którym się nie rozstawałam. W ten sposób robiłam tez zakupy – myliłam nazwy mięs, niektórych warzyw. Miałam notatnik, w którym notowałam wszystkie polskie słowa. Czytałam książki, podkreślałam ołówkiem trudne zwroty, do notatnika wpisywałam wszystkie wyrazy, których nie znałam. Takich notatników zapisałam chyba z dziesięć. Bardzo uważnie słuchałam też porannych audycji radiowych, powtarzając wielokrotnie każde słowo tak, żeby zabrzmiało dokładnie tak samo, jak wymówiła je lektorka.

Mówiłaś, że przyjechałaś na studia dziennikarskie, ale wiem, że na nich nie poprzestałaś.

Studiowałam Dziennikarstwo w Collegium Civitas a potem Stosunki Międzynarodowe. Moje dwie prace dotyczyły Ukrainy. Tematem mojej pracy licencjackiej była propaganda rosyjska w Ukrainie, natomiast magisterskiej „Droga Ukrainy do Unii Europejskiej”. Zakończyłam ją wnioskiem, że Unia raczej nie chce przyjąć Ukrainy, natomiast Ukraina robiła wszystko, co tylko mogła, żeby się w Unii Europejskiej znaleźć. Pisałam o Umowie Stowarzyszeniowej, którą podpisała Unia Europejska z Ukrainą i starałam się ocenić, jak Ukraina radzi sobie z dostosowaniem do unijnych wymagań. To było już dość dawno temu. Nikt wówczas nie przypuszczał i nikt nie mógł przewidzieć, że Ukraina złoży swój wniosek będąc w stanie wojny z Rosją.

Pamiętasz, co robiłaś 24 lutego?

Długo nie mogłam zasnąć. Po północy czasu ukraińskiego, zadzwoniłam do rodziców. Rozmawiałam z mamą, która powoli i spokojnie kładła się spać. Rano miała wstawać do pracy. Moja mama jest neonatologiem, ordynatorem szpitala w Równym. Ja, natomiast, miałam mieć w radiu poranek o 6. O 4 rano obudziła mnie szefowa z informacją, że zaczynamy poranek wcześniej, bo właśnie wybuchła wojna. Szybko się rozłączyłam i zaczęłam dzwonić do rodziny. Rodzice o niczym nie wiedzieli, telewizja ukraińska nie podawała żadnych wiadomości o wojnie, podobnie ukraińskie portale. Mama, wiedząc, że jestem bardzo emocjonalna, nie uwierzyła i poprosiła, żebym dała jej jeszcze pospać. Dopiero kiedy zaczęłam krzyczeć, że zaczęła się wojna i że nie chodzi o Donbas, zorientowała się, że nie przesadzam. Podobnie tato – musiał moje słowa potwierdzić, dlatego rozłączył się a po pięciu minutach oddzwonił mówiąc, że już wie. Rano spakował swoją żonę i córkę (moi rodzice są po rozwodzie) i kazał im natychmiast jechać do mnie, do Polski. Były pewne, że jadą zaledwie na dwa dni i spakowały kilka najpotrzebniejszych rzeczy, na weekend.

Czyli w Polsce wszyscy już wiedzieli, że jest wojna, a w Ukrainie panowała na ten temat cisza?

Tak. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że tak samo jak wiele lat temu, podczas awarii w Czarnobylu, jest embargo na informacje. Ale o 6 rano wyły już syreny, z głośników rozbrzmiewały informacje o wojnie. Władze utworzyły grupy w mediach społecznościowych, żeby mieć kontakt z mieszkańcami, strona internetowa służąca do przekazywania informacji o Covid-19 została stroną informacyjną o działaniach wojennych. W ciągu godziny wszyscy się zorganizowali.

Wiem, że mieszka z tobą rodzina z Ukrainy. Rodzice jednak zostali w kraju.

Dziadek też. Myślę, że mój ojciec już w pierwszej chwili wiedział, że pójdzie do wojska, ale nie powiedział mi o tym. Swojej żonie też nie powiedział. Prosił ją jedynie, żeby natychmiast wyjechała. I to wszystko. Przed chwilą mój chłopak, Romek, odebrał od niego z granicy ubrania i pieniądze dla żony i córki.

Próbowałaś namówić ich, żeby przyjechali do Polski?

Tak, ale z tatą rozmowa była krótka. Poinformował mnie tylko, że jego żona i córka już są w drodze do mnie i uciął rozmowę. Mama natomiast powiedziała, że nie może zostawić w szpitalu dzieci, którymi się opiekuje. Przez pierwsze dni czuła się w miarę bezpiecznie, ponieważ w naszym obwodzie zbombardowali jedynie lotnisko. A ja mogłam się jedynie cieszyć, że moja rodzina nie mieszka w Charkowie czy Mariupolu. Nie mogłam uwierzyć w to, co się tam dzieje. Dziadek, natomiast, jest lekarzem pediatrą, pracuje w tym samym szpitalu, co mama. Jest jego szefową. Nie zgodził się na wyjazd z kraju. Babcia zamartwiała się jak sobie sam poradzi, bo do tej pory nie musiał gotować nawet zupy. Ale on odpowiedział, że da radę. I dodał „Wolę zginąć z rąk okupanta na swojej ziemi, niż umrzeć na wylew w obcym kraju”

Jak tę rozłąkę znosi babcia?

Codziennie rozmawiają. Myślę nawet, że przez całe życie tyle ze sobą nie rozmawiali, co teraz, bo zawsze dużo pracował. W domu został też ich pies, więc codziennie zdaje relacje co u niego słychać i jak czuje się pies. Z dziadkiem mieszka też rodzina, która uciekła z Doniecka, więc nie jest tak zupełnie sam.

Czy twój ojciec jest zawodowym wojskowym, czy ruszył bronić ojczyzny jak wielu innych, którzy do tej pory strzelali jedynie na strzelnicy?

Mój ojciec był właścicielem firmy przewozowej, przedsiębiorcą. Zawsze marzył, żeby zbudować dom. Dwa lata temu skończył budowę. Dzisiaj dookoła tego domu są okopy.

W jakie działania obronne jest zaangażowany? Skoro nie jest zawodowym wojskowym, domyślam się, że nie walczy na froncie.

Mój ojciec nigdy nikogo nie zabił i nie jestem w stanie sobie wyobrazić go w takiej roli. Razem z kolegami przygotowują zasadzki, zabezpieczają i patrolują miasta, drogi obwodowe, obserwują niebo. I tak to wygląda od ponad trzech tygodni, odkąd jest w wojsku.

Kiedy oglądam zdjęcia młodych chłopców w mundurach, którzy są w wieku moich synów, do oczu napływają mi łzy. W wojsku służy nie tylko twój tata, ale także przyjaciele, z którymi dorastałaś. Masz z nimi kontakt?

Tak, mam.  Jeden z nich marzył o tym, żeby zostać lekarzem, skończył medycynę i planował przeprowadzkę do Polski, żeby tu pracować. Po wybuchu wojny został w Kijowie i ratuje rannych. Drugi mój przyjaciel, którego poznałam na stażu w stacji telewizyjnej w Kijowie, jest w tej chwili oficerem sił zbrojnych Ukrainy i walczy. Także w Kijowie. Zaledwie pół roku temu był reporterem telewizyjnym. Dzisiaj próbowałam się do niego dodzwonić, ale nie udało mi się. Kiedy zaczęła się wojna powiedział mi „Nie bój się. Będzie dobrze, obronimy was. Jesteśmy silni i nie ma szans, żeby okupant wszedł do Kijowa”.

Jak starasz się radzić sobie ze strachem o bliskich?

Nie umiem sobie z tym poradzić. Przez ostatnich kilka tygodni na wiele rzeczy się uodporniłam. Gorsze momenty przychodzą wieczorem i w nocy. W ciągu dnia muszę działać, nie mam innego wyjścia. Co chwila dzwonię do nich i piszę. Mamy taki zwyczaj, że rano i wieczorem wysyłają mi serduszko. Wtedy wiem, że wszystko jest w porządku. Na samym początku bałam się budzić, bałam się spojrzeć rano na informacje. Do tej pory czuję strach przed „odpaleniem” wiadomości.

O czym z nimi rozmawiasz, kiedy do siebie dzwonicie?

Tata zawsze mnie pyta co u nas, opowiada mi o sobie mniej. Zawsze był małomówny, ale teraz nie mówi o sobie nic. Pewnie też nie wszystko może mi powiedzieć. Woli słuchać co u mnie. A mi nie przechodzi przez gardło „wszystko dobrze”, bo nie jest dobrze. Mama natomiast rozmawia ze mną dużo więcej niż wcześniej. To też jest dla niej jakaś odskocznia. W tej chwili zostawili na oddziale dwóch dyżurujących lekarzy, wszystkich ordynatorów wysłali na urlopy; ze względu na oszczędności. Mimo to, moja mama codziennie przychodzi do szpitala, do swoich pacjentów.

Co myślisz o prezydencie Ukrainy? Dla nas jest prawdziwym bohaterem.

Dla nas też, jest mężem stanu. Brakuje mi takiego Zelenskiego na Zachodzie. Dzięki temu, że tam mieszkałam przez większość życia, poznałam go z różnych stron. W 2007 byłam na ich koncercie; pamiętam, jak śmiał się z prorosyjskich polityków. Zażartował, że gdyby został prezydentem, jeździłby na rowerze – a trzeba wiedzieć, że w Ukrainie to wymaga odwagi. Jego marzeniem było zbudowanie takiego kraju, w którym politycy, tak jak w Polsce, mogliby jeździć swobodnie na rowerach i chodzić po ulicach, nie musząc bać się, że ktoś ich zamorduje. Jestem pewna, że do dziś mocno wierzy, że to jego marzenie naprawdę się spełni, mimo wszystko. Inaczej nie zostałby w Kijowie. Ten rower stał się dla nas wszystkich takim symbolem. Jeżeli Zelenskiemu uda się zrealizować marzenie, będzie to również znaczyło, że w końcu wszyscy żyjemy w wolnym i bezpiecznym kraju.

Tymczasem musi mierzyć się z czymś, co przerosłoby niejednego prezydenta

To prawda. Budował dla swoich obywateli Ukrainę, w której każdy miał czuć się bezpiecznie, a tu nagle obudził się w kraju, w którym musiał ludziom zakazać wychodzenia na ulicę, bo na ulicach toczyły się walki. Jestem pewna, że decyzja o pozostaniu w Kijowie nie zapadła 24 lutego. Wywiad ukraiński wiedział już w listopadzie, że dojdzie do wojny. Wówczas Kliczko zaczął sprawdzać stan schronów. Opracowano kilkanaście różnych planów, z których część jest w tej chwili wprowadzana w życie.

Mój przyjaciel, jezuita, który od 20 lat jest proboszczem w Czerniowicach na zachodzie Ukrainy, powiedział mi w trakcie naszej ostatniej rozmowy, że jest dumny z tego, że jest Polakiem i dumny z tego, że mieszka pośród Ukraińców, którzy dla niego są bohaterami. Ty odwrotnie – jesteś Ukrainką i mieszkasz pośród Polaków. Czujesz to samo, co on?

Dokładnie tak samo. Jestem dumna, że jestem Ukrainką, ale i dumna też bardzo z Polaków, których mam dookoła. To są wspaniali ludzie. Moja druga ojczyzna i drugi naród, który bardzo kocham. Nigdy nie wątpiłam, że Polacy mają wielkie serca, ale to, co się tu wydarzyło zaskoczyło mnie. Miliony uchodźców z Ukrainy przyjechało do polskich domów. Nie ma tutaj gett i obozów. Ludzie zapraszają Ukraińców do siebie, organizują dla nich jedzenie, ubrania, leki, znajdują pracę. Odrodziła się moja wiara w zwykłych ludzi, ich moc. I w to, że ludzi dobrej woli jest więcej.

Rozmawiała Joanna Olędzka Trybuchowska

Alina Makarczuk jest dziennikarką Radia Eska i TVN24. Pochodzi z miasta Równe w Ukrainie. Karierę dziennikarską zaczynała w tym kraju, pracując w prywatnej telewizji internetowej Espreso TV. Do Warszawy przeprowadziła się w 2014 r., chcąc kształcić się w Polsce. Studiowała dwa kierunki na Collegium Civitas – dziennikarstwo i nowe media oraz stosunki międzynarodowe i dyplomację. Po przyjeździe do Polski rozpoczęła pracę w radiu Kolor. 20 marca wraz z Marcinem Prokopem poprowadziła charytatywny koncert „Razem z Ukrainą”, zorganizowany przez stację TVN.

Joanna Olędzka Trybuchowska –  dziennikarka, redaktorka, specjalistka od komunikacji i PR-u, absolwentka Szkoły Głównej Handlowej i Podyplomowego Studium Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Od niemal 30 lat zajmuje się marketingiem, PR-em. Redaktorka portalu ladybusiness.pl

Alina Makarczuk | dziennikarka | Historie kobiet | Joanna Olędzka Trybuchowska | Tell Your Story | Ukraina | wojna w Ukrainie

Czytaj także